Nauczyciel we własnej szkole języków obcych Malichy School of Languages, do tego tłumacz artystyczny i kompozytor… Zapraszam do przeczytania wywiadu z mieszkańcem Malich, Lubomirem Jędrasikiem vel. Kayanisem.
Jak to się stało, że przeniósł się Pan z rodzinnego Słupska do Pruszkowa?
Via Warszawa, zresztą wcale się takiego rozwoju wypadków nie spodziewałem. Chciałem być bliżej rzeczy ważnych dla mnie zawodowo, stąd decyzja o przeprowadzce do Warszawy. Gdy kilka lat później zapadła decyzja o kupnie domu, byliśmy przekonani, że z naszym budżetem będzie to możliwe dopiero gdzieś między Grodziskiem a Żyrardowem, na co byliśmy już mentalnie przygotowani. Jednak dzięki nieprawdopodobnemu zbiegowi okoliczności i nieprawdopodobnie złemu stanowi domu, na który się zdecydowaliśmy – okazało się, ze możemy mieszkać tuż za linią, za którą kończą się reguły. Hmmm – Reguły. :-)
Czego się Pan spodziewał w Pruszkowie i co zastał?
Te kilka lat temu moja wiedza na temat naszego miasta oparta była o stereotypy tak mocno, że spodziewałem się co najwyżej nagłego strzału znikąd, który tę przygodę z szukaniem domu w Pruszkowie zakończy definitywnie :-). A na poważnie – nic o Pruszkowie nie wiedziałem, zatem niczego specjalnego spodziewać się nie mogłem. Ot, miasteczko podwarszawskie. A zastałem fantastyczne do życia miejsce, które –po dopracowaniu kilku szczegółów – ma szansę stać się wręcz wzorcowym, pod wieloma względami! Szczególnie cieszy mnie fakt, że prawie przez całe miasto ciągną się zadbane parki, że nasze Malichy są takie ciche i kameralne, że wszędzie mogę dotrzeć rowerem – coś wspaniałego.
Czego Panu brakuje w Pruszkowie?
Tego, czego chyba wszystkim, a przynajmniej takie wnioski wynoszę z lektury forów internetowych. Miejsca do spędzania czasu z rodziną w miejskim stylu – wyraźnie zarysowanego centrum, o dobrej architekturze, cieszącej oko nowoczesnej przestrzeni komunalnej – jestem nieuleczalnym mieszczuchem, i mimo iż bardzo sobie cenię dzwoniącą w uszach ciszę Malich, to bez takich miejskich klimatów czuję się źle. Po drugie – komunikacji miejskiej. Jej brak (bo chyba tak trzeba stan obecny nazwać, mimo jakichś tam ersatzów tu i ówdzie) jest dla mnie czymś absolutnie niepojętym, mieszkałem w wielu miejscach, ale jeszcze nigdy w takim, do którego nie dociera żaden środek komunikacji publicznej. WKD niczego nie załatwia, wozi ludzi jedynie po prostej, odległej od wielu interesujących nas punktów. Jak się mamy poruszać po mieście? Wyłącznie samochodem? To jest jakieś archaiczne myślenie. Jak moja córka będzie docierać sama za kilka lat do – na przykład – MDKu czy szkoły muzycznej? Wiem, że jesteś gorącym zwolennikiem inicjatywy nie tylko rozbudowania w naszym mieście sieci połączeń autobusowych, ale także tego, aby była ona bezpłatna. Jestem przekonany, że wraz z wprowadzeniem opłat za parkowanie w centrum, wybudowaniem solidnej sieci ścieżek rowerowych oraz wyprowadzeniem ruchu tranzytowego poza miasto, takie rozwiązanie przewietrzyłoby atmosferę i oddało Pruszków ponownie we władanie ludzi, odbierając go maszynom. I mówi to prawdziwy fanatyk motoryzacji! Ale nawet mając benzynę zamiast krwi, trudno ignorować ekologiczne, urbanistyczne i klimatologiczne implikacje naszego wygodnictwa.
Jak narodził się pomysł stworzenia szkoły języków obcych akurat w takim miejscu, jakim są Malichy?
Miejsce jest – jak już wspominałem wcześniej – nieco przypadkowe, sądziłem, że będę realizował swoje pomysły gdzieś znacznie dalej od Stolicy. Natomiast sam pomysł na kameralną, wręcz rodzinną szkołę – już przypadkowym nie jest. To wynik moich wieloletnich wcześniejszych doświadczeń pedagogicznych. Na ten temat mógłbym opowiadać całą wieczność, ale nie chcąc zanudzać Szanownych Czytelników, powiem tu tylko tyle, że niezwykle trudno jest uchwycić tę cienką granicę, poza którą pasja nauczania ustępuje miejsca hurtowej obsłudze klienta. Brzydzę się stosowaniem w szkolnictwie metod właściwych handlowi, poza niezbędnym dla istnienia takiego przedsięwzięcia minimum. Nasz pomysł sprawdza się, wchodzimy właśnie w piąty rok działalności naszej Szkoły. Okazuje się, że nasi Słuchacze i ich Rodzice podzielają naszą wizję, cenią sobie praktycznie natychmiastowy kontakt zarówno z lektorami jak i administracją szkółki, doceniają nasze starania o każdego ucznia, rozumieją, czym jest indywidualizacja procesu dydaktycznego, odwdzięczają się nam bezproblemową współpracą i nieprawdopodobnie wysokim odsetkiem „powrotów” – szczegółów nie będę zdradzał, powiem tylko tyle, że poza przypadkami losowymi i logistycznymi (jak np. wyprowadzki poza obszar naszej działalności) praktycznie nie tracimy słuchaczy. Z roku na rok jest Ich (Was? :-)) więcej, ale więcej tylko o tyle, ile jesteśmy w stanie „obsłużyć” (cóż za paskudne słowo w tym kontekście) na naszym wyśrubowanym poziomie.
Czy założenie takiej szkoły dało Panu większe korzyści niż poprzednia praca w szkole?
Pytasz o pieniądze? :-) Nie, nie latamy całą rodziną do ciepłych krajów 3 razy do roku. :-) Jeśli już tropikalne klimaty, to raczej namiot w „Tropical Islands”. Tych pod Berlinem. :-) Ale możliwość realizowania własnych pomysłów, z osobiście dobraną (ukochaną!) kadrą, z klientami, z którymi jesteśmy we wręcz przyjacielskich kontaktach, jest bezcenna.
Jak wygląda prowadzenie biznesu w Pruszkowie? Czy samorząd ułatwia, czy utrudnia jej prowadzenie?
Mój jedyny kontakt z samorządem, to przerejestrowanie mojej działalności na pruszkowski adres. Bez najmniejszego problemu, przemiłe panie w Urzędzie Miasta, pół godziny i po sprawie.
A czy Pruszkowianie chętnie uczą się języków obcych? Czy wykorzystują potem swoją wiedzę?
Wiem tylko co-nieco o Maliszanach. To chyba nieco odrębny – od standardowego Pruszkowianina – gatunek. Sporo nam się zdarza zadań znacznie wykraczających poza kursy podstawowe. Przygotować Pana Profesora do prowadzenia konferencji po angielsku, douczyć pana Pilota na ich regularny sprawdzian, rozgadać Panią Dyrektor marketingu przed ważnym spotkaniem – który pasjonat naszego zawodu narzekałby na takie wyzwania?
Jakie są najpopularniejsze języki obce w Pruszkowie poza angielskim?
W naszym przypadku – zdecydowanie niemiecki. Do niedawna także hiszpański, ale to była chyba chwilowa moda, w tym roku nie utworzyliśmy już ani jednej grupy z braku chętnych.
Jako osobę mającą dostęp do uczniów wielu różnych szkół, chciałbym Pana zapytać, czy jest jakaś okoliczna szkoła, której uczniowie na plus albo na minus wyróżniają się jeśli chodzi o języki obce?
Tak, nawet w naszej mikroskali widać takie różnice. Ale – mając za żonę matematyczkę/statystyczkę wiem, że to za mała próba, żebym chciał ryzykować procesem o pomówienie. :-) Zatem zachowam tę wiedzę dla siebie.
Czy znajduje Pan jakieś popularne błędy robione w językach obcych przez Pruszkowian?
Sądzę, że tubylcy nie odbiegają jakoś dramatycznie od średniej krajowej – główne błędy u osób mówiących już w miarę swobodnie wynikają z zarzucenia nauki zbyt wcześnie, przed wniknięciem w tajniki idiomatyki i frazeologii tego języka. Często słyszymy „Ponglish”, czyli polską składnię wyrażaną angielskimi słowy, co oddaje dobrze nieśmiertelny żarcik „Thank you from the mountain” (co miało niby znaczyć „dziękuję z góry”)… :-) A na poważnie – chodzi raczej o subtelności, jak obśmiewane w branży (i słusznie) slogany reklamujące Polskę za granicą, jak „Feel like at home”, czy też „Poland – spring into” :-) Autorów zapraszamy, douczymy. :-)
Jak ocenia Pan odsetek liczby Pruszkowian znających języki obce (szczególnie angielski)?
Niesłychanie ciężko to ocenić z naszej perspektywy :-)
Jak wygląda zdawalność egzaminów gimnazjalnych i matur w Pana szkole? Jakie szkoła do tej pory odniosła sukcesy?
Łącze te dwa pytania w jedno, gdyż nasze największe sukcesy, to właśnie „zdawalność”. Wynosi ona 200%. :-) :-) :-)
Już tłumaczę: pierwsze 100% – to fakt, ze WSZYSCY nasi uczniowie, których przygotowywaliśmy do jakichkolwiek egzaminów, kiedykolwiek, od pierwszego dnia naszej działalności do dziś – zdali je. Wszyscy, bez wyjątku. Po drugie – odsetek osób uzyskujących 100% z przynajmniej części egzaminu gimnazjalnego czy tez maturalnego jest tak wysoki, ze dodałem nam do wyniku te drugie 100%. :-) Razem – 200% zdawalności! :-)
Mamy też sukcesy międzynarodowe, jak np. nasza przeurocza słuchaczka Pola, która z naszym skromnym wsparciem zdała egzamin na prestiżową duńską uczelnię. Pękamy z dumy.
Jeśli zaś chodzi o rynek szkół językowych w Pruszkowie, czy nie ma Pan wrażenia jego przepełnienia?
Znów, ciężko mi to ocenić. Jesteśmy dość nietypową szkołą, wydaje mi się, iż odkryliśmy pewną, subtelnie tylko zdefiniowaną niszę, nie mamy żadnej konkurencji, gdyż nikt po prostu nie gra w takiej lidze.
Jest Pan nie tylko nauczycielem angielskiego, ale także tłumaczem i muzykiem. Czy da się to pogodzić?
Zarzuciłem tłumaczenia hurtowe, zajmuję się wyłącznie przekładem artystycznym – wiersz, piosenka, krótka forma. Jestem tym typem tłumacza, który woli raczej miesiąc rozmyślać o trafności oddania jakiejś szczególnie fikuśnej figury retorycznej, niż tłumaczyć instrukcję obsługi malaksera. Podobnie jest z muzyką – jestem znacznie bardziej kompozytorem niż instrumentalistą (choć ostatnio, muszę się pochwalić, dużo ćwiczę, czego wyniki zaczyna być słychać), zatem ponownie – wolę tygodniami rozważać jakieś formalne posunięcia w nowym utworze, niż latać po mieście za „jobami”. One przyjdą, gdy będziemy ponownie z zespołem gotowi. Czyli już wkrótce.
Tak, aktywną działalność na wielu polach da się pogodzić, nie jest to nawet specjalnie trudne. Wymaga to jedynie dyscypliny, organizacji pracy oraz posiadania odpowiednich substancji w odpowiednich częściach ciała. Mówię tu o oleju i ołowiu, resztę tego powiedzenia znają wszyscy moi słuchacze. :-)
A poza tym, robię jeszcze co najmniej kilka innych rzeczy! Np. recenzuję działania młodych muzyków dla branżowego miesięcznika „Estrada i Studio”, jestem realizatorem nagrań, oraz – z powodu wzmiankowanego wcześniej stanu naszego domu – budowlańcem, i to coraz lepszym! :-) Jakie ja schody z Teściem zrobiłem, ha! :-)
Czy widzi Pan zainteresowanie muzyką elektroniczną wykonywaną przez Pana i inne osoby w Pruszkowie?
Niespecjalnie zajmuję się już elektroniką, przynajmniej nie w takim rozumieniu, jakie dziś obowiązuje. Zapraszam do Internetu po szczegóły!
Z jakich wykonanych przez Pana „rzeczy” jest Pan najbardziej zadowolony? Nad czym pracuje Pan obecnie? Czy ma Pan plany wydania kolejnych płyt?
ZAWSZE twórca jest najbardziej zadowolony z ostatniej rzeczy. A ja właśnie ukończyłem pracę nad pierwszą częścią dyptyku „Mundane – Transmundane” i rozpiera mnie taka duma, że gdyby nie wrodzone zamiłowanie do umiaru, eksplodowałbym jak pewien bohater „Sensu Życia wg Monty Pythona”. Płyta, zatytułowana „Transmundane”, ukaże się w grudniu. W sensie koncertowym też szykuję coś nowego, w nietypowej dla nas kameralnej skali – do tej pory wraz z zespołem specjalizowaliśmy się w rozbudowanych widowiskach plenerowych, od teraz będzie subtelniej.
Dlaczego zrezygnował Pan z wydawania muzyki na płytach i kasetach? Czy wydawanie muzyki w internecie przynosi lepsze efekty, jeśli chodzi o dostępność i zyski?
My young apprentice. :-) Czasy się zmieniają. Bardzo. Skoro nawet moje pokolenie bez żalu żegna płytę CD na rzecz strumieniowania i zakupu plików w Internecie – nie ma co się tym trendom przeciwstawiać. Dostępność jest tu, rzecz jasna, sprawą kluczową. Choć pewnie dla audiofili wciąż będziemy płyty produkować, choć już pewnie w bardzo ograniczonym zakresie. Po drugie – zmienia się też koncepcja opłacalności, bardzo wielu ludzi odrzuca już podstawową ideę przedsiębiorczości, tę mówiącą o maksymalizacji zysków jako celu wszelkiej działalności biznesowej. Nie jestem tu żadnym pionierem, nie jako jedyny definiuję swoje potrzeby kładąc na szali dwa bardzo ogólnie zdefiniowane założenia życiowe: „Ma być miło, bezkonfliktowo i radośnie” vs. „Ma wystarczać na to, czego potrzebuję”. Wiadomo, że czasami szalka wahnie się w którąś ze stron, były takie czasy, że było bardzo miło, a na rachunki nie było… Ale nie każda nasza decyzja „biznesowa” w skali, w jakiej ja działam, musi mieć bezpośrednie przełożenie finansowe. Zatem płyty raczej w Internecie, bo tak mi pasuje, tak jest przyjemniej. Zatem szkółka kameralna, bliska ludziom, bo tak lubię, tak jest po ludzku, normalnie, bez „biznesowego” nadęcia. Zatem raczej przełożę wiersz, niż traktat o silnikach Diesla. :-) Ma być miło w życiu, mamy tylko jedno.
Nauczyciel we własnej szkole języków obcych Malichy School of Languages, do tego tłumacz artystyczny i kompozytor... Zapraszam do przeczytania wywiadu z mieszkańcem Malich, Lubomirem Jędrasikiem vel. Kayanisem.
Jak to się stało, że przeniósł się Pan z rodzinnego Słupska do Pruszkowa?
Via Warszawa, zresztą wcale się takiego rozwoju wypadków nie spodziewałem. Chciałem...
<p style="text-align: justify;">Nauczyciel we własnej szkole języków obcych Malichy School of Languages, do tego tłumacz artystyczny i kompozytor... Zapraszam do przeczytania wywiadu z mieszkańcem Malich, Lubomirem Jędrasikiem vel. Kayanisem.</p>
<p style="text-align: justify;"><strong>Jak to się stało, że przeniósł się Pan z rodzinnego Słupska do Pruszkowa?</strong></p>
<p style="text-align: justify;">Via Warszawa, zresztą wcale się takiego rozwoju wypadków nie spodziewałem. Chciałem być bliżej rzeczy ważnych dla mnie zawodowo, stąd decyzja o przeprowadzce do Warszawy. Gdy kilka lat później zapadła decyzja o kupnie domu, byliśmy przekonani, że z naszym budżetem będzie to możliwe dopiero gdzieś między Grodziskiem a Żyrardowem, na co byliśmy już mentalnie przygotowani. Jednak dzięki nieprawdopodobnemu zbiegowi okoliczności i nieprawdopodobnie złemu stanowi domu, na który się zdecydowaliśmy – okazało się, ze możemy mieszkać tuż za linią, za którą kończą się reguły. Hmmm - Reguły. :-)</p>
<p style="text-align: justify;"><strong>Czego się Pan spodziewał w Pruszkowie i co zastał?</strong></p>
<p style="text-align: justify;"><strong></strong>Te kilka lat temu moja wiedza na temat naszego miasta oparta była o stereotypy tak mocno, że spodziewałem się co najwyżej nagłego strzału znikąd, który tę przygodę z szukaniem domu w Pruszkowie zakończy definitywnie :-). A na poważnie – nic o Pruszkowie nie wiedziałem, zatem niczego specjalnego spodziewać się nie mogłem. Ot, miasteczko podwarszawskie. A zastałem fantastyczne do życia miejsce, które –po dopracowaniu kilku szczegółów – ma szansę stać się wręcz wzorcowym, pod wieloma względami! Szczególnie cieszy mnie fakt, że prawie przez całe miasto ciągną się zadbane parki, że nasze Malichy są takie ciche i kameralne, że wszędzie mogę dotrzeć rowerem – coś wspaniałego.</p>
<p style="text-align: justify;"><strong><span style="line-height: 1.5em;">Czego Panu brakuje w Pruszkowie?</span></strong></p>
<p style="text-align: justify;">Tego, czego chyba wszystkim, a przynajmniej takie wnioski wynoszę z lektury forów internetowych. Miejsca do spędzania czasu z rodziną w miejskim stylu – wyraźnie zarysowanego centrum, o dobrej architekturze, cieszącej oko nowoczesnej przestrzeni komunalnej – jestem nieuleczalnym mieszczuchem, i mimo iż bardzo sobie cenię dzwoniącą w uszach ciszę Malich, to bez takich miejskich klimatów czuję się źle. Po drugie – komunikacji miejskiej. Jej brak (bo chyba tak trzeba stan obecny nazwać, mimo jakichś tam ersatzów tu i ówdzie) jest dla mnie czymś absolutnie niepojętym, mieszkałem w wielu miejscach, ale jeszcze nigdy w takim, do którego nie dociera żaden środek komunikacji publicznej. WKD niczego nie załatwia, wozi ludzi jedynie po prostej, odległej od wielu interesujących nas punktów. Jak się mamy poruszać po mieście? Wyłącznie samochodem? To jest jakieś archaiczne myślenie. Jak moja córka będzie docierać sama za kilka lat do – na przykład – MDKu czy szkoły muzycznej? Wiem, że jesteś gorącym zwolennikiem inicjatywy nie tylko rozbudowania w naszym mieście sieci połączeń autobusowych, ale także tego, aby była ona bezpłatna. Jestem przekonany, że wraz z wprowadzeniem opłat za parkowanie w centrum, wybudowaniem solidnej sieci ścieżek rowerowych oraz wyprowadzeniem ruchu tranzytowego poza miasto, takie rozwiązanie przewietrzyłoby atmosferę i oddało Pruszków ponownie we władanie ludzi, odbierając go maszynom. I mówi to prawdziwy fanatyk motoryzacji! Ale nawet mając benzynę zamiast krwi, trudno ignorować ekologiczne, urbanistyczne i klimatologiczne implikacje naszego wygodnictwa.</p>
<p style="text-align: justify;"><strong><span style="line-height: 1.5em;">Jak narodził się pomysł stworzenia szkoły języków obcych akurat w takim miejscu, jakim są Malichy?</span></strong></p>
<p style="text-align: justify;"><strong></strong>Miejsce jest – jak już wspominałem wcześniej – nieco przypadkowe, sądziłem, że będę realizował swoje pomysły gdzieś znacznie dalej od Stolicy. Natomiast sam pomysł na kameralną, wręcz rodzinną szkołę – już przypadkowym nie jest. To wynik moich wieloletnich wcześniejszych doświadczeń pedagogicznych. Na ten temat mógłbym opowiadać całą wieczność, ale nie chcąc zanudzać Szanownych Czytelników, powiem tu tylko tyle, że niezwykle trudno jest uchwycić tę cienką granicę, poza którą pasja nauczania ustępuje miejsca hurtowej obsłudze klienta. Brzydzę się stosowaniem w szkolnictwie metod właściwych handlowi, poza niezbędnym dla istnienia takiego przedsięwzięcia minimum. Nasz pomysł sprawdza się, wchodzimy właśnie w piąty rok działalności naszej Szkoły. Okazuje się, że nasi Słuchacze i ich Rodzice podzielają naszą wizję, cenią sobie praktycznie natychmiastowy kontakt zarówno z lektorami jak i administracją szkółki, doceniają nasze starania o każdego ucznia, rozumieją, czym jest indywidualizacja procesu dydaktycznego, odwdzięczają się nam bezproblemową współpracą i nieprawdopodobnie wysokim odsetkiem „powrotów” – szczegółów nie będę zdradzał, powiem tylko tyle, że poza przypadkami losowymi i logistycznymi (jak np. wyprowadzki poza obszar naszej działalności) praktycznie nie tracimy słuchaczy. Z roku na rok jest Ich (Was? :-)) więcej, ale więcej tylko o tyle, ile jesteśmy w stanie „obsłużyć” (cóż za paskudne słowo w tym kontekście) na naszym wyśrubowanym poziomie.</p>
<p style="text-align: justify;"><strong>Czy założenie takiej szkoły dało Panu większe korzyści niż poprzednia praca w szkole?</strong></p>
<p style="text-align: justify;"><strong></strong>Pytasz o pieniądze? :-) Nie, nie latamy całą rodziną do ciepłych krajów 3 razy do roku. :-) Jeśli już tropikalne klimaty, to raczej namiot w „Tropical Islands”. Tych pod Berlinem. :-) Ale możliwość realizowania własnych pomysłów, z osobiście dobraną (ukochaną!) kadrą, z klientami, z którymi jesteśmy we wręcz przyjacielskich kontaktach, jest bezcenna.</p>
<p style="text-align: justify;"><strong>Jak wygląda prowadzenie biznesu w Pruszkowie? Czy samorząd ułatwia, czy utrudnia jej prowadzenie?</strong></p>
<p style="text-align: justify;">Mój jedyny kontakt z samorządem, to przerejestrowanie mojej działalności na pruszkowski adres. Bez najmniejszego problemu, przemiłe panie w Urzędzie Miasta, pół godziny i po sprawie.</p>
<p style="text-align: justify;"><strong>A czy Pruszkowianie chętnie uczą się języków obcych? Czy wykorzystują potem swoją wiedzę?</strong></p>
<p style="text-align: justify;">Wiem tylko co-nieco o Maliszanach. To chyba nieco odrębny – od standardowego Pruszkowianina – gatunek. Sporo nam się zdarza zadań znacznie wykraczających poza kursy podstawowe. Przygotować Pana Profesora do prowadzenia konferencji po angielsku, douczyć pana Pilota na ich regularny sprawdzian, rozgadać Panią Dyrektor marketingu przed ważnym spotkaniem – który pasjonat naszego zawodu narzekałby na takie wyzwania?</p>
<p style="text-align: justify;"><strong>Jakie są najpopularniejsze języki obce w Pruszkowie poza angielskim?</strong></p>
<p style="text-align: justify;">W naszym przypadku – zdecydowanie niemiecki. Do niedawna także hiszpański, ale to była chyba chwilowa moda, w tym roku nie utworzyliśmy już ani jednej grupy z braku chętnych.</p>
<p style="text-align: justify;"><strong><span style="line-height: 1.5em;">Jako osobę mającą dostęp do uczniów wielu różnych szkół, chciałbym Pana zapytać, czy jest jakaś okoliczna szkoła, której uczniowie na plus albo na minus wyróżniają się jeśli chodzi o języki obce?</span></strong></p>
<p style="text-align: justify;">Tak, nawet w naszej mikroskali widać takie różnice. Ale – mając za żonę matematyczkę/statystyczkę wiem, że to za mała próba, żebym chciał ryzykować procesem o pomówienie. :-) Zatem zachowam tę wiedzę dla siebie.</p>
<p style="text-align: justify;"><strong>Czy znajduje Pan jakieś popularne błędy robione w językach obcych przez Pruszkowian?</strong></p>
<p style="text-align: justify;"><strong></strong>Sądzę, że tubylcy nie odbiegają jakoś dramatycznie od średniej krajowej – główne błędy u osób mówiących już w miarę swobodnie wynikają z zarzucenia nauki zbyt wcześnie, przed wniknięciem w tajniki idiomatyki i frazeologii tego języka. Często słyszymy „Ponglish”, czyli polską składnię wyrażaną angielskimi słowy, co oddaje dobrze nieśmiertelny żarcik „Thank you from the mountain” (co miało niby znaczyć „dziękuję z góry”)… :-) A na poważnie - chodzi raczej o subtelności, jak obśmiewane w branży (i słusznie) slogany reklamujące Polskę za granicą, jak „Feel like at home”, czy też „Poland – spring into” :-) Autorów zapraszamy, douczymy. :-)</p>
<p style="text-align: justify;"><strong>Jak ocenia Pan odsetek liczby Pruszkowian znających języki obce (szczególnie angielski)?</strong></p>
<p style="text-align: justify;">Niesłychanie ciężko to ocenić z naszej perspektywy :-)</p>
<p style="text-align: justify;"><strong>Jak wygląda zdawalność egzaminów gimnazjalnych i matur w Pana szkole? Jakie szkoła do tej pory odniosła sukcesy?</strong></p>
<p style="text-align: justify;"><span style="line-height: 1.5em;">Łącze te dwa pytania w jedno, gdyż nasze największe sukcesy, to właśnie „zdawalność”. Wynosi ona 200%. :-) :-) :-)</span></p>
<p style="text-align: justify;">Już tłumaczę: pierwsze 100% - to fakt, ze WSZYSCY nasi uczniowie, których przygotowywaliśmy do jakichkolwiek egzaminów, kiedykolwiek, od pierwszego dnia naszej działalności do dziś – zdali je. Wszyscy, bez wyjątku. Po drugie – odsetek osób uzyskujących 100% z przynajmniej części egzaminu gimnazjalnego czy tez maturalnego jest tak wysoki, ze dodałem nam do wyniku te drugie 100%. :-) Razem – 200% zdawalności! :-)</p>
<p style="text-align: justify;">Mamy też sukcesy międzynarodowe, jak np. nasza przeurocza słuchaczka Pola, która z naszym skromnym wsparciem zdała egzamin na prestiżową duńską uczelnię. Pękamy z dumy.</p>
<p style="text-align: justify;"><strong><span style="line-height: 1.5em;">Jeśli zaś chodzi o rynek szkół językowych w Pruszkowie, czy nie ma Pan wrażenia jego przepełnienia?</span></strong></p>
<p style="text-align: justify;"><strong></strong>Znów, ciężko mi to ocenić. Jesteśmy dość nietypową szkołą, wydaje mi się, iż odkryliśmy pewną, subtelnie tylko zdefiniowaną niszę, nie mamy żadnej konkurencji, gdyż nikt po prostu nie gra w takiej lidze.</p>
<p style="text-align: justify;"><strong>Jest Pan nie tylko nauczycielem angielskiego, ale także tłumaczem i muzykiem. Czy da się to pogodzić?</strong></p>
<p style="text-align: justify;"><strong></strong>Zarzuciłem tłumaczenia hurtowe, zajmuję się wyłącznie przekładem artystycznym – wiersz, piosenka, krótka forma. Jestem tym typem tłumacza, który woli raczej miesiąc rozmyślać o trafności oddania jakiejś szczególnie fikuśnej figury retorycznej, niż tłumaczyć instrukcję obsługi malaksera. Podobnie jest z muzyką – jestem znacznie bardziej kompozytorem niż instrumentalistą (choć ostatnio, muszę się pochwalić, dużo ćwiczę, czego wyniki zaczyna być słychać), zatem ponownie – wolę tygodniami rozważać jakieś formalne posunięcia w nowym utworze, niż latać po mieście za „jobami”. One przyjdą, gdy będziemy ponownie z zespołem gotowi. Czyli już wkrótce.</p>
<p style="text-align: justify;">Tak, aktywną działalność na wielu polach da się pogodzić, nie jest to nawet specjalnie trudne. Wymaga to jedynie dyscypliny, organizacji pracy oraz posiadania odpowiednich substancji w odpowiednich częściach ciała. Mówię tu o oleju i ołowiu, resztę tego powiedzenia znają wszyscy moi słuchacze. :-)</p>
<p style="text-align: justify;">A poza tym, robię jeszcze co najmniej kilka innych rzeczy! Np. recenzuję działania młodych muzyków dla branżowego miesięcznika "Estrada i Studio", jestem realizatorem nagrań, oraz – z powodu wzmiankowanego wcześniej stanu naszego domu – budowlańcem, i to coraz lepszym! :-) Jakie ja schody z Teściem zrobiłem, ha! :-)</p>
<p style="text-align: justify;"><strong>Czy widzi Pan zainteresowanie muzyką elektroniczną wykonywaną przez Pana i inne osoby w Pruszkowie?</strong></p>
<p style="text-align: justify;">Niespecjalnie zajmuję się już elektroniką, przynajmniej nie w takim rozumieniu, jakie dziś obowiązuje. Zapraszam do Internetu po szczegóły!</p>
<p style="text-align: justify;"><strong>Z jakich wykonanych przez Pana "rzeczy" jest Pan najbardziej zadowolony? Nad czym pracuje Pan obecnie? Czy ma Pan plany wydania kolejnych płyt?</strong></p>
<p style="text-align: justify;"><span style="line-height: 1.5em;">ZAWSZE twórca jest najbardziej zadowolony z ostatniej rzeczy. A ja właśnie ukończyłem pracę nad pierwszą częścią dyptyku „Mundane – Transmundane” i rozpiera mnie taka duma, że gdyby nie wrodzone zamiłowanie do umiaru, eksplodowałbym jak pewien bohater „Sensu Życia wg Monty Pythona”. Płyta, zatytułowana „Transmundane”, ukaże się w grudniu. W sensie koncertowym też szykuję coś nowego, w nietypowej dla nas kameralnej skali – do tej pory wraz z zespołem specjalizowaliśmy się w rozbudowanych widowiskach plenerowych, od teraz będzie subtelniej.</span></p>
<p style="text-align: justify;"><strong><span style="line-height: 1.5em;">Dlaczego zrezygnował Pan z wydawania muzyki na płytach i kasetach? Czy wydawanie muzyki w internecie przynosi lepsze efekty, jeśli chodzi o dostępność i zyski?</span></strong></p>
<p style="text-align: justify;">My young apprentice. :-) Czasy się zmieniają. Bardzo. Skoro nawet moje pokolenie bez żalu żegna płytę CD na rzecz strumieniowania i zakupu plików w Internecie – nie ma co się tym trendom przeciwstawiać. Dostępność jest tu, rzecz jasna, sprawą kluczową. Choć pewnie dla audiofili wciąż będziemy płyty produkować, choć już pewnie w bardzo ograniczonym zakresie. Po drugie – zmienia się też koncepcja opłacalności, bardzo wielu ludzi odrzuca już podstawową ideę przedsiębiorczości, tę mówiącą o maksymalizacji zysków jako celu wszelkiej działalności biznesowej. Nie jestem tu żadnym pionierem, nie jako jedyny definiuję swoje potrzeby kładąc na szali dwa bardzo ogólnie zdefiniowane założenia życiowe: „Ma być miło, bezkonfliktowo i radośnie” vs. „Ma wystarczać na to, czego potrzebuję”. Wiadomo, że czasami szalka wahnie się w którąś ze stron, były takie czasy, że było bardzo miło, a na rachunki nie było… Ale nie każda nasza decyzja „biznesowa” w skali, w jakiej ja działam, musi mieć bezpośrednie przełożenie finansowe. Zatem płyty raczej w Internecie, bo tak mi pasuje, tak jest przyjemniej. Zatem szkółka kameralna, bliska ludziom, bo tak lubię, tak jest po ludzku, normalnie, bez „biznesowego” nadęcia. Zatem raczej przełożę wiersz, niż traktat o silnikach Diesla. :-) Ma być miło w życiu, mamy tylko jedno.</p>
<p style="text-align: justify;"><strong>Bardzo dziękuję za rozmowę!</strong></p>
molek10@o2.plAuthorMam 17 lat i uczę się jednym z pruszkowskich liceów. Jestem zaangażowany w kilka inicjatyw komunikacyjnych, spośród których najbardziej znaną jest Ruch Pasażerów WKD. Poza tym interesuję się różnymi sprawami związanymi z ekonomią i mediami, szczególnie radiem.Pruszków Mówi - Obywatelski Portal Publicystyczny
Mam 17 lat i uczę się jednym z pruszkowskich liceów. Jestem zaangażowany w kilka inicjatyw komunikacyjnych, spośród których najbardziej znaną jest Ruch Pasażerów WKD. Poza tym interesuję się różnymi sprawami związanymi z ekonomią i mediami, szczególnie radiem.
Pruszków Mówi - Obywatelski Portal PublicystycznyDla nas każdy temat jest ważny - Pruszków, Brwinów, Piastów, Komorów, Michałowice, Nadarzyn i Raszynhttps://www.pruszkowmowi.pl2024