Pruszków oczami małego Marcinka

 Oglądając wystawę fotograficzną poświęconą setnej rocznicy budowy kościoła pruszkowskiej parafii pod wezwaniem św. Kazimierza przypomniałem sobie moje wędrówki po mieście, w którym się urodziłem. Było to prawie po czterdziestu latach od wykonania zdjęć – na początku lat 60. W Pruszkowie w dalszym ciąg były jeszcze miejsca, które zachowały dawną postać – szerokie pola i łąki…

***

Dalej mieszkamy na ul. Stalowej. Jeszcze minie trochę czasu zanim przeniesiemy się na nowe osiedle w Alei Niepodległości. Dziś opowiem o pruszkowskim kowalu, którego namierzyłem zupełnie przez przypadek. Dla dziecka to nie lada odkrycie. Najpierw jednak kilka migawek z Pruszkowa lat. 60. Chodząc z rodzicami i rodzeństwem do kościoła mijamy zawsze mały zakładzik szewski, w którym naprawia buty stary, poczciwy pan Bolek. Tak go wszyscy nazywają, nie znam jego nazwiska. Jest niski,  lekko przygarbiony i siwiuteńki jak gołąbek. Bardzo się jąka i zawsze trzyma gwoździe między zębami. Z racji swojego wieku tylko naprawia buty, jakieś torby i teczki. Nowe buty szyje raczej rzadko. Wiem, że ma maszynę szewską – zaglądam czasem do pana Bolka na ganek z szybami. Maszyna stoi po prawej stronie, a pan Bolek zawsze coś puka i stuka przy butach. Któregoś dnia spojrzał na mnie i pyta „Cooo ddzieeeccciiinkkko cii ssięę ppprzyyyytrafiłłłooo?” To tyle o szewcu Bolku a teraz wędrujemy dalej po Pruszkowie.

Z rodzicami zawsze przechodzimy ul. Apteczną i dalej koło Szkoły Podstawowej nr 8 na ul. Obrońców Pokoju. Mijamy ul. Chopina, wchodzimy na pole z żytem i idziemy aż do targowiska, które znajduje się przy ul. Bolesława Prusa i Alei Niepodległości. Stoi tam kilka domków, między nimi można wejść na teren targowiska, które kończy się przy wielkim dole obok bloku „kolejowego”[1] przy ul. Ceramicznej. Zwykle pokonuję tę trasę w niedzielę, kiedy wszyscy idziemy do Kościoła. Nic ciekawego nigdy się wtedy nie działo przy targowisku. Aż pewnego dnia mama zabrała mnie na zakupy na ten targ. Widziałem tego dnia bardzo dużo koni, wozów no i ludzi, aż czarno. Na wozach były jakieś skrzynki, szare płachty materii okrywające niezliczone ilości towarów ukrytych między deskami. Miałem jednak opowiedzieć o kowalu. Otóż na rogu ul. Bolesława Prusa i Alei Niepodległości stoi dom, w którym są ogromne drewniane drzwi, zawsze są otwarte. Któregoś dnia tam zaglądam a w środku … ?!!! Coś puka, czerwieni się, latają iskry i rzuca chmurami pary do góry. W tej strasznej dla mnie ciemności krzątają się ludzie w wytartych skórzanych fartuszkach. Dla mnie, kilkuletniego chłopca to niesamowity widok. Gdy już miałem odwagę spytać tatę, co tam jest usłyszałem, że to kowal pracuje wykuwając podkowy dla koni, które czekają rozprzężone przed kuźnią. Tato mówił, że kowal kuje żelazo, a z niego są robione też inne rzeczy jak narzędzia rolnicze, zawiasy do drzwi, a nawet zamki.

Ponieważ lubię chodzić na wagary zamiast na zajęcia do przedszkola, to pomyślałem, że pójdę sobie na spacer po Pruszkowie i zajrzę jeszcze raz do kowala. Akurat przestało padać, kałuże nie chcą wyschnąć, to i pochlapać się można. Dochodząc do mojego odkrycia przy targowisku z daleka słyszałem już znajomy odgłos pukania, dźwięcznie i miarowo, tak dostojnie, zupełnie inaczej jak to, co tato pukał w deskę. Podchodzę do wielkich drewnianych drzwi i nieśmiało wsadzam swoją główkę do środka. Ojej, ile tam jest różnych sprzętów! Koła, wygięte dziwne kształty, jakieś stołki i kuchnia też jest, ale zupełnie inna niż ta w naszym domu. Na kuchni nie ma blachy, garnuszków ani czajnika z boku. Pan kowal trzyma na takich długich prętach jakiś przedmiot w tym piecu. Ten przedmiot jest trochę czerwony, a trochę biały. Gdy kowal go wyjął, popatrzył na niego i położył na dziwnym stołku z czymś tak wielkim jak statek[2] i zaczął pukać młotkiem. Raz w statek i raz w to czerwone – „PUK!” (głucho i miękko) – „Puk!!” (dźwięcznie, wysoko i czysto), „PUK – PUK – PUK!!!”. Iskry fajnie się przy tym rozsypują na boki i w górę, tak jak zimne ognie na gwiazdkę w Boże Narodzenie. Pan kowal, co jakiś czas ogląda swoje opukane dzieło i dalej „PUK – PUK! PUK – PUK!!!”. To była chyba podkowa dla konia. Moja ciekawość była tak wielka, że głowa za bardzo wpadła do środka i pan kowal musiał się strasznie zdenerwować, bo wrzucił swój przedmiot do pieca bez blachy na wierzchu, podszedł do mnie i powiedział, że takie małe dzieci nie mogą tu stać. Bardzo niechętnie i bez słowa odchodzę na drugą stronę ulicy, tam gdzie mi kazał. Przyglądam się z daleka na jego pukanie, ale słabo widać cokolwiek, tylko dźwięki miło łaskoczą moje uszy. Szybko się znudziłem nie mogąc uczestniczyć w tak fascynującym zajęciu. Zdecydowałem, że już sobie pójdę … Jest jeszcze tyle rzeczy do odkrycia…

 Cdn.

kowal

 „U kowala”, rys. Marcin Zalewski, 2014 r.

autor: Agnieszka Praga


[1] Do dzisiaj niektórzy mieszkańcy tak go nazywają.

[2] Kształt kowadła z mojej perspektywy przypominał statek, który kiedyś mi tato wystrugał z kawałka drewna.

U kowala … 2 część opowieści o Pruszkowie minionych lathttps://www.pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/03/kowall.jpghttps://www.pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/03/kowall-300x292.jpg Daria Mrozowicz HistoriaPolecane,,,,,,,,,,,
Pruszków oczami małego Marcinka Oglądając wystawę fotograficzną poświęconą setnej rocznicy budowy kościoła pruszkowskiej parafii pod wezwaniem św. Kazimierza przypomniałem sobie moje wędrówki po mieście, w którym się urodziłem. Było to prawie po czterdziestu latach od wykonania zdjęć – na początku lat 60. W Pruszkowie w dalszym ciąg były jeszcze miejsca,...
<h1 style="text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt;">Pruszków oczami małego Marcinka</span></h1> <p style="text-align: justify;"><strong> </strong><em>Oglądając wystawę fotograficzną poświęconą setnej rocznicy budowy kościoła pruszkowskiej parafii pod wezwaniem św. Kazimierza przypomniałem sobie moje wędrówki po mieście, w którym się urodziłem. Było to prawie po czterdziestu latach od wykonania zdjęć – na początku lat 60. W Pruszkowie w dalszym ciąg były jeszcze miejsca, które zachowały dawną postać – szerokie pola i łąki…</em></p> <p style="text-align: justify;">***</p> <p style="text-align: justify;">Dalej mieszkamy na ul. Stalowej. Jeszcze minie trochę czasu zanim przeniesiemy się na nowe osiedle w Alei Niepodległości. Dziś opowiem o pruszkowskim kowalu, którego namierzyłem zupełnie przez przypadek. Dla dziecka to nie lada odkrycie. Najpierw jednak kilka migawek z Pruszkowa lat. 60. Chodząc z rodzicami i rodzeństwem do kościoła mijamy zawsze mały zakładzik szewski, w którym naprawia buty stary, poczciwy pan Bolek. Tak go wszyscy nazywają, nie znam jego nazwiska. Jest niski,  lekko przygarbiony i siwiuteńki jak gołąbek. Bardzo się jąka i zawsze trzyma gwoździe między zębami. Z racji swojego wieku tylko naprawia buty, jakieś torby i teczki. Nowe buty szyje raczej rzadko. Wiem, że ma maszynę szewską – zaglądam czasem do pana Bolka na ganek z szybami. Maszyna stoi po prawej stronie, a pan Bolek zawsze coś puka i stuka przy butach. Któregoś dnia spojrzał na mnie i pyta „Cooo ddzieeeccciiinkkko cii ssięę ppprzyyyytrafiłłłooo?” To tyle o szewcu Bolku a teraz wędrujemy dalej po Pruszkowie.</p> <p style="text-align: justify;">Z rodzicami zawsze przechodzimy ul. Apteczną i dalej koło Szkoły Podstawowej nr 8 na ul. Obrońców Pokoju. Mijamy ul. Chopina, wchodzimy na pole z żytem i idziemy aż do targowiska, które znajduje się przy ul. Bolesława Prusa i Alei Niepodległości. Stoi tam kilka domków, między nimi można wejść na teren targowiska, które kończy się przy wielkim dole obok bloku „kolejowego”[1] przy ul. Ceramicznej. Zwykle pokonuję tę trasę w niedzielę, kiedy wszyscy idziemy do Kościoła. Nic ciekawego nigdy się wtedy nie działo przy targowisku. Aż pewnego dnia mama zabrała mnie na zakupy na ten targ. Widziałem tego dnia bardzo dużo koni, wozów no i ludzi, aż czarno. Na wozach były jakieś skrzynki, szare płachty materii okrywające niezliczone ilości towarów ukrytych między deskami. Miałem jednak opowiedzieć o kowalu. Otóż na rogu ul. Bolesława Prusa i Alei Niepodległości stoi dom, w którym są ogromne drewniane drzwi, zawsze są otwarte. Któregoś dnia tam zaglądam a w środku … ?!!! Coś puka, czerwieni się, latają iskry i rzuca chmurami pary do góry. W tej strasznej dla mnie ciemności krzątają się ludzie w wytartych skórzanych fartuszkach. Dla mnie, kilkuletniego chłopca to niesamowity widok. Gdy już miałem odwagę spytać tatę, co tam jest usłyszałem, że to kowal pracuje wykuwając podkowy dla koni, które czekają rozprzężone przed kuźnią. Tato mówił, że kowal kuje żelazo, a z niego są robione też inne rzeczy jak narzędzia rolnicze, zawiasy do drzwi, a nawet zamki.</p> <p style="text-align: justify;">Ponieważ lubię chodzić na wagary zamiast na zajęcia do przedszkola, to pomyślałem, że pójdę sobie na spacer po Pruszkowie i zajrzę jeszcze raz do kowala. Akurat przestało padać, kałuże nie chcą wyschnąć, to i pochlapać się można. Dochodząc do mojego odkrycia przy targowisku z daleka słyszałem już znajomy odgłos pukania, dźwięcznie i miarowo, tak dostojnie, zupełnie inaczej jak to, co tato pukał w deskę. Podchodzę do wielkich drewnianych drzwi i nieśmiało wsadzam swoją główkę do środka. Ojej, ile tam jest różnych sprzętów! Koła, wygięte dziwne kształty, jakieś stołki i kuchnia też jest, ale zupełnie inna niż ta w naszym domu. Na kuchni nie ma blachy, garnuszków ani czajnika z boku. Pan kowal trzyma na takich długich prętach jakiś przedmiot w tym piecu. Ten przedmiot jest trochę czerwony, a trochę biały. Gdy kowal go wyjął, popatrzył na niego i położył na dziwnym stołku z czymś tak wielkim jak statek[2] i zaczął pukać młotkiem. Raz w statek i raz w to czerwone – „PUK!” (głucho i miękko) – „Puk!!” (dźwięcznie, wysoko i czysto), „PUK – PUK – PUK!!!”. Iskry fajnie się przy tym rozsypują na boki i w górę, tak jak zimne ognie na gwiazdkę w Boże Narodzenie. Pan kowal, co jakiś czas ogląda swoje opukane dzieło i dalej „PUK – PUK! PUK – PUK!!!”. To była chyba podkowa dla konia. Moja ciekawość była tak wielka, że głowa za bardzo wpadła do środka i pan kowal musiał się strasznie zdenerwować, bo wrzucił swój przedmiot do pieca bez blachy na wierzchu, podszedł do mnie i powiedział, że takie małe dzieci nie mogą tu stać. Bardzo niechętnie i bez słowa odchodzę na drugą stronę ulicy, tam gdzie mi kazał. Przyglądam się z daleka na jego pukanie, ale słabo widać cokolwiek, tylko dźwięki miło łaskoczą moje uszy. Szybko się znudziłem nie mogąc uczestniczyć w tak fascynującym zajęciu. Zdecydowałem, że już sobie pójdę … Jest jeszcze tyle rzeczy do odkrycia…</p> <p style="text-align: left;"> Cdn.</p> <p style="text-align: left;"><a href="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/03/kowal.jpg"><img class="alignnone wp-image-5309 size-full" src="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/03/kowal.jpg" alt="kowal" width="1751" height="1230" /></a></p> <p style="text-align: center;"> <em>„U kowala”, rys. Marcin Zalewski, 2014 r.</em></p> <p style="text-align: right;"><strong>autor: Agnieszka Praga</strong></p><hr /> <p style="text-align: justify;">[1] Do dzisiaj niektórzy mieszkańcy tak go nazywają.</p> <p style="text-align: justify;">[2] Kształt kowadła z mojej perspektywy przypominał statek, który kiedyś mi tato wystrugał z kawałka drewna.</p>